niedziela, 24 grudnia 2017

Przygody z nieznanym Basi

Istnieją ludzie sensytywni, którzy mają o wielokroć zwiększoną podatność doznawania i odczuwania zjawisk powszechnie nazwanych paranormalnymi od przeciętnego człowieka.Taką osobą wydaje się kobieta, która opisała mi swoje przeżycia.

Basia ( imię zmienione ) to uczestniczka grup o tematyce nieznanego na facebooku.Jest osobą poważnie nastawioną do poruszanych zagadnień, przy czym odznacza się kulturą i zdrowym rozsądkiem.W sierpniu 2017 r. na jednej z nich opisała swoje przeżycie z dzieciństwa, kiedy to przez okno do jej pokoju miała wlecieć mała dziewczynka, usiąść jej na klatce piersiowej i ją ugniatać przy czym trudziła się, wydając z siebie jęki, a potem jak nagle wleciała tak samo nagle odleciała.Wtedy postanowiłem napisać do niej na priv i bliżej się temu przyjrzeć.Z czasem utrzymywania z nią kontaktu wyznała, że miała więcej dziwnych przeżyć i część z nich mi opisała, a pozostałe powiedziała, że opowie mi kiedy indziej.

Jej relacje :

Najwcześniejsze wydarzenie którego nie potrafię wyjaśnić, to te, o którym pisałam na forum: miałam dwa, może trzy latka, leżałam wieczorem w łóżeczku i nagle przez otwarte okno wleciała dziewczynka w moim wieku. Miała brązowe włosy związane w kucyk. Uklękła na moim brzuchu i piersiach. Zaczęła mnie "ugniatać" i jękneła przy tym ze dwa razy, jakby sprawiało jej to dużo trudu. (Nie czułam żadnego bólu podczas tego "ugniatania"). Za moment wyleciała przez okno równie nagle co przez nie wleciała.

Pamiętam w pierwszej lub drugiej klasie podstawówki, bawiłam się z koleżankami i kolegami w wywoływanie duchów. Robiliśmy to w szkolnej świetlicy. Była tam taka ciasna komórka służąca za szatnię. Tam robiliśmy sobie stoliczek z jakiegoś wiaderka czy jakiejś zabawki i kładliśmy łyżkę z widelcem albo łyżkę z nożem, a najczęściej dwie łyżeczki. Kładliśmy je obok siebie, siadaliśmy lub klękaliśmy w koło, braliśmy się za ręce, gasiliśmy światło i czekaliśmy. Podobno jeśli po zapaleniu światła łyżki były skrzyżowane, to znaczy, że duch przyszedł. Zawsze były skrzyżowane, zawsze też któreś z nas czuło, że sąsiad obok "majstrował" coś przy stoliczku. Ot taka dziecięca zabawa. Nigdy też żaden duch do nas nie przyszedł, nie ukazał się, nie dał znaku. Och, jakaż ja byłam naiwna! Prawdę poznałam dopiero wiele lat później....



Gdy byłam dzieckiem (chodziłam do szkoły podstawowej) moja mama hodowała w domu dużo kwiatów. Taki jeden był szczególny. Nie pamiętam jego nazwy. Taki cienki badylek, który rósł wysoko w górę i wypuszczał na całej długości bardzo duże liście. Lubiłam ten kwiatek, często przemywałam jego liście z kurzu. Patrzyłam przez lata jak rósł coraz wyższy i wyższy. Lubiłam go dopóki mama nie wstawiła go do mojego pokoju.... W nocy zdarzało mi się przebudzić ze snu, gdyż coś z tego kwiatka zaszumiało, jakby kwiatek się ruszał. Właśnie tak, jakby się poruszał, takie miałam wrażenie. Niektóre rośliny mają takie "odruchy" że raz na jakiś czas jakby poruszą liśćmi (szczególnie paprocie. Och, tych to się bardzo bałam). Ale jeśli małe dziecko jest świadkiem takiego czegoś w środku nocy, to można się nieźle przestraszyć.Którejś nocy ( mogłam mieć ok 12 lat, ale nie pamiętam dokładnie) przebudziłam się ze snu. Spojrzałam na ten wysoki kwiatek (stał naprzeciwko mojego łóżka) i ze zdumieniem zobaczyłam, że kwiat.... rzeczywiście się rusza! Wykonał jakby obrót o 180 stopni i... zamiast kwiata zobaczyłam parę ogromnych oczu. Były wielkości mojej głowy. Zwykłe oczy, niebieskie. Widziałam wyraźnie rzęsy, powieki, nawet małe żyłki w białkach oczu. Mrugały jak u normalnego człowieka. Wszystkie włosy stanęły mi dębem. Chciałam krzyknąć z przerażenia, lecz udało mi się zdławić krzyk. Nie wiedziałam co mam robić. Patrzyłam się na to "coś" przerażona, a wielkie gały patrzyły się na mnie. W końcu nie wiedząc co robić, kompletnie zdezorientowana krzyknęłam: "odpierdol się!" Oczy ani drgnęły. Dalej się na mnie patrzyły. W pewnym momencie jakby odwróciły się o 180 stopni i znowu widziałam swój kwiatek.
Kilka lat później czytając jakaś gazetę, natknęłam się na opowieść pewnej kobiety, która jako mała dziewczynka bawiła się z bratem lub kuzynem na wsi. Pojechała bodajże do dziadków na wieś. Zagłębili się gdzieś (chyba trochę w las) i dotarli do opuszczonego, zaniedbanego gospodarstwa. W pewnym momencie, przy jakiejś starej stodole zobaczyli takie wielkie, ogromne, ludzkie oczy, które się na nich gapiły. Patrzyły się jakby z zazdrością. Dzieciaki pytały się siebie nawzajem: " widzisz to?" Po powrocie do domu, zapytały dziadka o to gospodarstwo i czy mieszkał tam ktoś o takich charakterystycznych oczach. Dziadek odpowiedział, że owszem, mieszkał (chyba mieszkała), ale już ta osoba od dawna nie żyje. Autorka artykułu zastanawiała się czy widziała z bratem/kuzynem ducha tej zmarłej osoby.
Czemu napisałam Ci o tym przeczytanym artykule? Ponieważ dopiero ten artykuł uświadomił mi z czym mogłam mieć tamtego dnia do czynienia.



Gdy miałam 15 lat miało miejsce kolejne przedziwne przeżycie. Było one dla mnie najbardziej traumatyczne ze wszystkich, z którymi w ciągu życia się spotkałam. Do dziś, choć mam już 30 lat, zdarza mi się spać przy zapalonym świetle...

Wspomnę na początek, że w tamtym okresie, choć już byłam nastolatką, bardzo bałam się ciemności. Zwłaszcza swojego przedpokoju. Nie wiedziałam (jeszcze wtedy) dlaczego, ale panicznie się go bałam. Tej ciemności z niego bijącej (mieszkam w typowym mieszkaniu w bloku, ze "ślepym" przedpokojem). Zawsze zapalałam w nim światło, moi rodzice zawsze je gasili i krzyczeli na mnie, że majątek za światło zapłacą.Moi rodzice mają wręcz manię na punkcie oszczędzania światła i wody.Przebywając wieczorami sama w pokoju, siadałam więc tak, by być skierowana tyłem do przedpokoju. By na niego nie patrzeć. Tamtego pamiętnego dnia była ok 23 w nocy. (Może 22, nie pamiętam dokładnie, bo to było dawno), siedziałam na kanapie w swoim pokoju i rozczesywałam mokre włosy. Niedawno wyszłam z wanny. Siedziałam i gapiłam się tępo w ciemny przedpokój, bo akurat tam utkwił mój wzrok. Jak zawsze poczułam strach. Tylko, że tym razem doszło coś jeszcze. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale miałam wrażenie, że ciemność w przedpokoju stawała się z każdą chwilą jeszcze ciemniejsza...jakbym patrzyła w... otchłań ? Co ciekawe, mimo strachu nie potrafiłam oderwać od tego oczu. Nagle z przedpokoju zaczęło się coś wyłaniać. Jakby czarne promienie. Tak jak od zapalonej świecy rozchodzą się promienie światła, tak od ciemnego przedpokoju też rozchodziły się promienie, tyle że czarne. (Boże, jak światło może być czarne?) Było tych promieni coraz więcej i więcej i czułam, że mnie wciągają. Nie wiem jak to ująć w słowa, ale miałam wrażenie, że to czarne coś wysysa ze mnie duszę. Chociaż cały czas siedziałam w jednym miejscu, to jednocześnie czułam, że przybliżałam się do tego czegoś, do tej ciemności. Wciągało mnie to coś jak rybkę złapaną na wędkę. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie bałam się tak bardzo jak w tamtym momencie. Czułam, że jeśli choć na chwilę odwrócę wzrok i stracę kontrolę, to stanie się coś strasznego, że oszaleję i skończę w pokoju bez klamek.

Wiesz, istnieje przekonanie, że opętanie polega na tym, iż coś wchodzi w twoje ciało i je opętuje. Ja uważam, że raczej coś cię wtedy wyciąga z twojego ciała. A to coś nadal powoli, powoli wyciągało mnie ze mnie samej i wciągało do siebie.... Czułam, że o wiele, wiele lepiej jest umrzeć najgorszą śmiercią, najbardziej bolesną, być choćby żywcem obdzierana ze skóry, niż dostać się w łapska tego czegoś. Byłam w panice, nie wiedziałam co robić. Nagle przemknęło mi przez myśl: modlić się! No dobrze, ale jak? Pierwsza lepsza modlitwa jaka mi wpadła do głowy, to "Ojcze nasz"

Więc postanowiłam, że się pomodlę. Mówię Ci, nie zdążyłam nawet wypowiedzieć literki "O" w słowie "Ojcze", a natychmiast zobaczyłam po swojej prawej i lewej stronie białe promienie, które zataczały krąg wokół mnie i mojego pokoju. Po chwili promienie połączyły się i utworzyły wielki krąg. Za moment zobaczyłam następnie promienie, z prawej i lewej strony, które łączyły się tworząc białe kręgi. Wiedziałam już, że jestem całkowicie bezpieczna, poczułam jeszcze, że owa zła moc, która nie miała już do mnie dojścia, strasznie się wściekła. Czarne promienie zaczęły się rzucać, miotać ze wszystkich sił. Czułam wyraźnie ich wielką nienawiść. Ale krąg białych promieni był barierą nie do przebicia, trwało to jeszcze moment. Zdążyłam pomyśleć, że w każdej chwili naszego życia trwa wielka i zawzięta walka o nasze dusze między siłami dobra i siłami zła. Po chwili wszystko zniknęło. Zaczęłam się zastanawiać gdzie znajdę namiary na dobrego psychiatrę, bo mi odbija.I nagle coś sobie uświadomiłam: źródłem czarnych promieni był przedpokój, a źródłem białych promieni... no właśnie, co? Źródło białych promieni znajdowało się gdzie za mną, dokładnie naprzeciwko źródła czarnych. Taka biegunowość, jak w magnesie. Zastanowiło mnie co może być źródłem tego białego światła, więc się odwróciłam, by sprawdzić, i... aż się cofnęłam. Źródłem białych promieni był mały obrazek Jezusa z Jego gorejącym, płonącym sercem. Co ciekawe, bił od tego obrazka wyraźny blask. Zrozumiałam wtedy, że nie zwariowałam. Że to co widziałam, nie było halucynacją, lecz rzeczywistością.
Co ciekawe jakiś czas później (parę lat później) przeczytałam w gazecie (znowu) artykuł, który mną wstrząsnął. Był o księdzu Gabriele Amorth'u - najsłynniejszym, włoskim egzorcyście. Opowiadał on o walce z Szatanem. Opowiadał o kilku przypadkach ludzi, którym pomagał. Opowiadał o mężczyźnie, który.... miał praktycznie takie same przeżycia jak moje. (!) Wieczorami, gdy przychodził zmęczony do domu i siedział na kanapie, ukazywała mu się niesamowicie czarna plama, która zaczynała go wciągać, wsysać. Praktycznie opisywał to samo co przytrafiło się mi ! To mnie utwierdziło, w prawdziwości tego co przeżyłam, że nie są to urojenia chorego mózgu, tylko duchowa rzeczywistość, że inni ludzie mają takie same przeżycia jak ja, oraz dowiedziałam się, że to co przeżyłam było po prostu próbą opętania

Uświadomiłam sobię też, że to przeżycie nie było końcem tej historii. Że w każdej chwili mogę być narażona na podobne ataki, dopóki żyje będę na nie narażona. Bo zło nigdy nie śpi i nigdy nie odpuszcza... Lecz jeśli będę trwać przy Bogu, to nic złego mi nie grozi.

 Powyższe opisy to część przeżyć z którymi miała do czynienia, oraz jak nie trudno zauważyć - jej własna interpretacja tego co ją spotkało jak również odnalezienie przez nią analogicznych zdarzeń ze świata o których wcześniej nie słyszała.Kolejną porcję relacji, oraz uzupełnienia będę chciał państwu przedstawić jak dostanę od niej opisy.

                                                   Obraz z google grafika służący do zilustrowania tekstu

Jeśli chcesz się podzielić ze mną swoimi przeżyciami z nieznanym napisz do mnie na adres e-mail : ponury1@poczta.onet.eu lub na priv na facebooku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz